Co roku przed Świętami Bożego Narodzenia do Piły przyjeżdża garncarz z Białośliwia, pan Zygmunt Karwacki, z całym bagażem przepięknych glinianych i malowanych garnków, różnorodnych pojemników, z pokrywkami i bez, dzbanków, doniczek, słojów na kiszonki. Każdy inny, a wszystkie z duszą. Pan Zygmunt zabrał z sobą także garncarskie koło i pokazywał, jak zrobić wazonik czy miseczkę. W swojej pracowni już od lat używa mechanicznego koła, ale na pokazy, na które jest zapraszamy do przedszkoli czy skansenu w Osieku zabiera to tradycyjne, napędzane nogą. Przywiózł je także do Piły. Śmieje się, że od tego machania dwa dni potem boli go noga!
Taki pokaz to nie lada atrakcja zwłaszcza dla najmłodszego pokolenia, które często garncarskiego koła nie widziało na oczy. Tymczasem w rodzinie pana Zygmunta garnki lepili wszyscy… On sam przejął pasję po swoim ojcu, garncarzem był też jego dziadek i pradziadek. A także czterej bracia jego ojca. A dziś prawdziwych garncarzy już nie ma – chciałoby się powiedzieć trawestując słowa znanej piosenki – oczywiście poza panem Zygmuntem i może paroma jeszcze garncarzami oddającymi się swojej pasji w ukrytych przed światem pracowniach. Ale trzeba także zauważyć, że po długich latach fascynacji społeczeństwa plastikiem, zaczyna się na nowo odkrywać piękno tradycyjnie wykonanych z gliny wazonów, dwojaków na masło, dzbanków, kociołków na kiszonki i saganków… Jest więc dla nich nadzieja, bo dziś wszystko co naturalne wraca do łask. Na pilskim jarmarku można było je nabyć za grosze…
Napisz komentarz
Komentarze