Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
To trzeba wiedzieć:
Reklama

Policja w schronisku. Z. Jażdżewski przewrócił kobietę, która chciała adoptować psa

PIŁA  Do zdarzenia doszło 14 lutego w schronisku. Atmosfera walentynek najprawdopodobniej nie udzieliła się jego właścicielowi, który miał zaatakować kobietę  
Policja w schronisku. Z. Jażdżewski przewrócił kobietę, która chciała adoptować psa
Na zdjęciu: adoptowana suczka

Małgorzata Mila w przeszłości uratowała już ciężko chorego psa zabierając go ze schroniska do swojego domu. Podobnie chciała postąpić w minionym tygodniu adoptując chorą suczkę. Nie dało się. Kobieta została powalona na ziemię przez właściciela schroniska. Interweniowała policja.  

 

To miała być adopcja jak każda inna. Małgorzata Mila kilka miesięcy temu pożegnała psa, którego uratowała z pilskiego schroniska dając mu dwa lata życia w domu pełnym miłości do zwierząt. Lukę po nim miała wypełnić suczka, którą kobieta zobaczyła podczas jednej z wizyt w pilskim schronisku – brudną i chorującą. Również jej Małgorzata Mila chciała dać trochę miłości i zapewnić odpowiednią opiekę weterynaryjną. I to – jak wynika z naszej dzisiejszej wiedzy - prawdopodobnie uda się, gdyż suczka jest już w swoim nowym domu. Ale droga do tego była bardzo długa i okraszona absurdalnymi przeżyciami. Wszystko działo się w środę 14 lutego.

 

- O 9 pojechałam do schroniska, o czym była poinformowana również Gmina Złotów, z której pochodzi zwierzę – opisuje pani Małgorzata. Zgoda Gminy Złotów była potrzebna, ponieważ suczka nie znajdowała się w części adopcyjnej z powodu złego stanu zdrowia. Nie mogły więc zostać zastosowane normalne procedury, a pani Małgorzata wcześniej musiała sobie zapewnić właśnie wspomniane pozwolenie Gminy Złotów. Większa liczba procedur nie zraziła jej jednak, gdyż od początku jej celem była pomoc schorowanej suczce.

 

- Od pewnego czasu razem z mężem staramy się pomagać pieskom. W grudniu musieliśmy uśpić 16-letniego psa, którego dwa lata wcześniej wzięliśmy z pilskiego schroniska w bardzo złym stanie. Wtedy stwierdziliśmy, że będziemy nadal pomagać zwierzętom. W tym przypadku było podobnie. Dowiedziałam się od znajomych, że jest suczka, która bardzo potrzebuje domu. Zdecydowaliśmy się wziąć ją do siebie. Przebywała od października 2017 r. w schronisku i nigdy nie była na części adopcyjnej, a w izolatce. Nikt nie potrafił mi jednak powiedzieć co się z nią działo, dlaczego choruje i dlaczego nie jest przeznaczona do adopcji. Gdy pojechałam tam, zobaczyłam biedną, smutną, ale również śmierdzącą i brudną suczkę.

 

Trudno zarzucić pani Małgorzacie, że jest przypadkową osobą, która porywa się z motyką na słońce chcąc ratować zwierzę, dla którego teoretycznie nie ma już ratunku.  Przeciwnie – to osoba z doświadczeniem w tego typu przypadkach. Można było założyć w ciemno, że pies trafi w dobre ręce. 

 

- Na środę miałam umówionego weterynarza. Była również umówiona wizyta w Centrum Psich Usług, gdzie działają bardzo fajni ludzie, którzy psy wyciągnięte ze schroniska ich pierwszego dnia na wolności kąpią za darmo. Wszystko było więc już profesjonalnie przygotowane na przyjęcie pieska – zapewnia.

 

Z samego rana udała się więc do schroniska, mając zgodę na adopcję chorej suczki, którą wydała Gmina Złotów. Nic nie wskazywało na to, by miały wstąpić takie komplikacje.

 

- Gdy weszłam do biura zastałam dwie panie i pana. Po tym, jak poinformowałam, jakiego pieska chcę adoptować, stwierdziły, że muszą zadzwonić do Trzcianki (gdzie swoją firmę prowadzi Zenon Jażdżewski – przypomina redakcja). Wyszłam więc na zewnątrz, a gdy wróciłam, otrzymałam informację, że nie mogą mi wydać tego psa. Było jednak całkiem spokojnie. Zresztą ja te panie rozumiem, bo one nie są osobami decyzyjnymi. Poza tym były grzeczne, spokojne, nie było żadnych awantur. Nie zrezygnowałam jednak, tylko ponownie wykonałam telefon do Gminy Złotów. Tam poinformowano mnie, że w zasadzie mogę wziąć suczkę, ale najpierw muszą przedzwonić do Jażdżewskiego – opisuje Małgorzata Mila.

 

Rozpoczęło się więc oczekiwanie na ostateczne decyzje. Pani Małgorzata ten czas spędziła na zewnątrz, nie przeszkadzając pracownikom schroniska w pracy. W międzyczasie zaobserwowała coś, w co trudno było jej początkowo uwierzyć. Jedno ze zwierząt było przewożone do lecznicy… na taczce. Prawdopodobnie nie miało sił, by poruszać się samodzielnie, ale nie uzasadnia to użycia tego akurat „środka transportu”. Zresztą w sieci z łatwością można odnaleźć nagranie z tego jak potraktowano owego psa. Co więcej, kilka chwil później ten sam zwierzak wracał z budynku do klatki. Szedł na przednich łapach, podczas gdy tylne były podtrzymywane przez pracownika schroniska. Ten widok zmroził krew w żyłach pani Małgorzaty. Ale potem było jeszcze gorzej. Na miejscu pojawił się bowiem Zenon Jażdżewski, właściciel schroniska. I doszło do konfrontacji.

 

- Doktor Jażdżewski podszedł do mnie i poinformował, że nie wyda mi suczki. Tłumaczył to tym, że zwierzę jest właśnie leczone. Trochę zdziwiło mnie dlaczego dopiero teraz, skoro od października piesek nie był poddawany zabiegom – mówi Małgorzata Mila. - W pewnym momencie pan Jażdżewski otworzył drzwi i kazał mi wyjść. Potem zaczął mnie szarpać, a następnie przewrócił mnie. Powiem szczerze, że bardzo się wtedy przestraszyłam. Jest on dużo ode mnie wyższy, bo mam tylko 160 centymetrów wzrostu, więc nie wiedziałam, co jeszcze jest w stanie zrobić!  

 

Na miejsce została wezwana policja. Jej przyjazdu zażądała zarówno Małgorzata Mila, jak i Zenon Jażdżewski, który chciał wyprosić kobietę z lecznicy, twierdząc, iż swoją obecnością utrudnia ona pracę personelowi. Niestety wersji właściciela schroniska nie poznamy, bo mimo próby kontaktu z nim oraz zapewnieniu uzyskanemu od jednej z pracownic, iż skontaktuje się z naszą redakcją w celu wyjaśnienia zarzutów, nie doczekaliśmy się odpowiedzi. Z prośbą o informacje zwróciliśmy się więc do pilskiej policji, której funkcjonariusze byli obecni na miejscu.

 

- Około godziny 10 dyżurny Komendy Powiatowej Policji w Pile otrzymał zgłoszenie o zdarzeniu, do którego miało dojść w schronisku. Na miejscu pojawili się policjanci, którzy mieli wyjaśnić jego okoliczności – opisuje sierż. sztab. Jędrzej Panglisz, który dodaje: - Tego samego dnia jeden z uczestników zdarzenia złożył zawiadomienie o naruszeniu jego nietykalności cielesnej.

 

Tym uczestnikiem zdarzenia, który złożył zawiadomienie jest oczywiście pani Małgorzata, która ma żal do Zenona Jażdżewskiego nie tyle o szarpaninę i powalenie na ziemię, co o brak ludzkich odruchów. Jak twierdzi, ani w momencie, gdy leżała na ziemi, jak i potem, gdy sama podniosła się, nadal będąc w szoku, nie usłyszała słowa „przepraszam”, ani pytania, czy wszystko z nią jest w porządku. Sprawę mogłoby pomóc wyjaśnić nagranie z kamer monitoringu, które znajdowały się dokładnie nad miejscem zdarzenia. Niestety, jak wynika z relacji Małgorzaty Mili, Zenon Jażdżewski przy policjantach stwierdził, że… monitoringu nie ma.

 

- Później mówiono mi, że powinnam pojechać na miejsce z jakimś świadkiem, nagrywać całe zdarzenie, ale powiem szczerze, że ja jechałam tam przecież tylko adoptować psa. Nie mogłam spodziewać się, że to się zakończy takimi przejściami – kwituje Małgorzata Mila.  

 

Ostatecznie, co najważniejsze, suczka trafiła do nowego domu, do czego, jak podkreśla Małgorzata Mila bardzo przyczynił się wójt Gminy Złotów, który osobiście naciskał na szybkie i sprawne przeprowadzenie adopcji, prawdopodobnie zdając sobie również sprawę z przejść, na jakie narażona była nowa właścicielka suczki. Niemniej okoliczności w jakich do adopcji doszło z pewnością ponownie nie wystawiają dobrego świadectwa pilskiemu schronisku oraz jego właścicielowi.

Krzysztof Kuźmicz


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

[email protected] 23.02.2018 12:28
Przewrócił kobietę, to zapewne chciał od niej wziąć kredyt niemoralny, a konkretnie zbałamucić.

Pilanka-psiara 20.02.2018 08:19
Czy ktoś w końcu weźmie się za sprawę schroniska w Leszkowie a w szczególności zweryfikuje, czy Pan J. jest odpowiednią osobą do zarządzania taką placówką? Może kontrola zleceniodawcy coś by dała w tej sytuacji? A tak na marginesie: czy pracownicy schroniska i stali wolontariusze nie widzą co się tam dzieje? Jak tak mogą patrzeć na krzywdę zwierząt? Ludzie! Przecież Wy współuczestniczycie w tym razem z Panem J.!

MM 20.02.2018 19:01
Na temat pracowników się nie wypowiem ale Wolontariusze walczą o poprawę bytu zwierząt i o zmianę zarządzającego. Ale sami tego nie zrobią, trzeba im w tym pomóc. Pilanka-psiara, przyłącz się do tej walki. Jedź w tę sobotę lub niedzielę do schroniska. Są tam drzwi otwarte. Nawet miłościwie nam panujący prezydent funduje za nasze pieniądze darmowy autobus do schroniska( wyjazd w czasie ferii o 12.15 z Pl. Zwycięstwa). Poproś o oprowadzenie po schronisku. Zażądaj oprowadzenia po schronisku, zażycz sobie wizyty na izolatce, szpitaliku. Zobacz jak wygląda ,,gabinet lekarski ". Porób zdjęcia.Poproś o rozmowę z panem Jażdżewskim. Pokaż mu te chore, zziębnięte psy. Wyślij zawiadomienie do Powiatowego Lekarza Weterynarii w Pile ( wg niego wszystko jest ok.) do Wojewódzkiego Lekarza Weterynarii. Do prezydenta Piły. Oni też uważają, że warunki są tam dobre, potwierdzają to w swoich kontrolach. Opublikuj swoje zdjęcia na portalach społecznościowych, zawiadom prasę i TV o zaniedbaniach. Jak możesz spokojnie spać, jak wiesz, że zwierzęta cierpią. Pilanka-psiara! Przecież Ty współuczestniczysz w tym razem z Panem J. :(

rozsądek i porządek 23.02.2018 12:29
Musi być hycel i do utylizacji w Śmiłowie.

Ostatnie komentarze
Autor komentarza: veritatis splendorTreść komentarza: Wobec danych rodziny można powiedzieć, że na portalu dzienniknowy.pl kult kłamstwa ma się świetnie.Data dodania komentarza: 15.05.2025, 12:09Źródło komentarza: Kult kłamstwaAutor komentarza: dopisekTreść komentarza: Trzeci syn Pawła (1863 -1937) - Jan (1923) ukończył w Wilnie gimnazjum (1939). Po wybuchu wojny był prześladowany przez niemiecki służby przemocy. W roku 1941 wywieziony na roboty przymusowe do Królewca, gdzie robił jako niewolnik Niemców do 15 kwietnia 1945. Po wojnie pracował w Broczynie na stanowisku kierownika szkoły a następnie w Drawsku Pomorskim, Słupsku, Wałczu i Pile. Zmarł w roku 1992.Data dodania komentarza: 15.05.2025, 12:00Źródło komentarza: Kult kłamstwaAutor komentarza: a to ci psikusTreść komentarza: Pradziadek Franciszek zmarł pod koniec XIX wieku, nie mógł więc być członkiem Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, która powstała w roku 1923.Data dodania komentarza: 15.05.2025, 11:21Źródło komentarza: Kult kłamstwaAutor komentarza: dodatekTreść komentarza: Władysław (1903) był nauczycielem, kierownikiem szkoły w Wilnie i porucznikiem Wileńskiej Brygady Kawalerii. Ranny w bitwie pod Garwolinem przesiedział w oflagu C II Woldenberg (Dobiegniew) do końca wojny. Jako doświadczony organizator oświaty został delegowany do Wałcza na inspektora oświaty. Tu pracował w latach 1945 - 1950. Pracę zakończył w Toruniu na stanowisku kierownika szkoły ćwiczeń Studium Nauczycielskiego. Zmarł w roku 1965. Bronisław (1905) po ukończeniu seminarium nauczycielskiego w Płocku pracował jako nauczyciel matematyki i sztuki w powiecie toruńskim. W roku 1940 został aresztowany przez gestapo i odstawiony do Dachau, gdzie zastał go koniec wojny. Po wojnie wrócił do Polski i pracował najpierw w Wałczu a następnie w Szczecinie na stanowisku dyrektora zasadniczej szkoły zawodowej Metalówka. Po przejściu na emeryturę przeniósł się do Torunia, gdzie zmarł w roku 1974.Data dodania komentarza: 14.05.2025, 22:29Źródło komentarza: Kult kłamstwaAutor komentarza: słowo na środęTreść komentarza: Przypomnijmy niegdysiejsze doniesienia o tym, kim jest Le Man. Rok 2012, 12 czerwca godz. 10:28:26. „Czas powrócić do głównego wątku tego tematu. Kim jest Le Man i dlaczego tak nienawidzi ludzi. Odpowiedź jest bardziej skomplikowana niż się nam wydaje. Zródłem nienawiści Le mana są zgniłe korzenie jego rodu. Ród ten wywodzi się z Wołynia i nie ma jasno określonego oblicza narodowego. Pradziad Le Mana Lemanstein był żydem pochodzącym z rodziny robotniczej, który jako młody człowiek zachorował na komunizm. Został członkiem Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, ponieważ nie miał żadnych związków krwi z Polską, Jego żona była Ukrainką, choć on sam – z racji miejsca zamieszkania obywatelem polskim. W jego ślady poszedł syn ( a dziadek Le Mana), który zdobył pewne wykształcenie w szkołach talmudycznych a potem znalazł się w ZSRR na kursach kominternu. Dziadek Le Mana przyjął polskie nazwisko, przekroczył granice Rzeczypospolitej i działał jako agent Kominternu w KPP. Miał dwóch synów. Jeden odziedziczył po ojcu komunistyczne zainteresowania, drugi został zwykłym bandziorem. Obaj w okresie niemieckiej okupacji działali w podziemiu. Jeden jako szmalcownik, który za pieniądze wydawał zydów ukraińskiej policji, drugi był w sowieckiej partyzantce.Z niewyjaśnionych powodów nie chcieli czekać na wyzwolenie i wraz z Niemcami uciekali na zachód.Zatrzymali się w Warszawie u ciotki. Tu już obaj zajęli się szmalcownictwem z zemsty – bo dom ich ciotki znalazł się na terenie getta i został zniszczony. W powstaniu udziału nie brali, a po wojnie osiedli w Wałczu. Tu starszy brat – partyzant rychło zmarł a młodszy – szmalcownik – ojciec Le Mana podszywając się pod jego zasługi został aktywistą PZPR. Wykorzystując swe kontakty utorował synowi drogę do politycznej kariery w PZPR. Ale o tym już w następnym odcinku". To jest w trybie kopiuj - wklej z zasobu domowego archiwum.Le Mana. Nazwa Le Man jest tożsamościowo związana z obywatelem Januszem Lemanowicz na tym forum portalu dzienniknowy.pl. Paweł Lemanowicz ze wsi Siemienie miał dziewięcioro dzieci: Władysław, Bronisław, Genowefa, Zofia, Maria, Helena, Jadwiga, Jan, Kazimiera.Data dodania komentarza: 14.05.2025, 22:08Źródło komentarza: Kult kłamstwaAutor komentarza: 21 lat minęłoTreść komentarza: Bez echa minęła 7 maja 21 rocznica uwięzienia ekipy telewizji publicznej pod dowództwem Sylwii Gadomskiej. To zdarzenie było przyczynkiem do powstania Stowarzyszenia Ekologicznego Przyjaciół Ziemi Nadnoteckiej. Upłynął czas jednego pokolenia. Czy zniknęła zmora ludności: smrody, odory, fetory, miazmaty emitowane przez Farmutil, co prowadziło ludzi do frustracji i szaleństwa wskutek niemożności prawidłowego funkcjonowania w mieście 75-tysięcznym i okolicznych miejscowościach północnej Wielkopolski? Jak dzisiaj mają się mieszkańcy Śmiłowa, Kaczor, Piły, Mościsk, Brodnej, Jeziorek, Zelgniewa, Kostrzynka, Grabówna, Dziembowa, Białośliwia, itd? Czy rewitalizowano jezioro Kopcze zatrute ściekami z zakładów mięsnych zbudowanych kosztem kredytu na oczyszczalnię ścieków? Czy prowadzi się badania wpływu na wody podziemne produktów rozkładu 5643 ton padliny i resztek poubojowych zakopanych na działce 85 w Śmiłowie? Czy przedsiębiorca rozliczył się z budżetem państwa, które płaciło za prawidłową utylizację 400 zł za tonę? Czy trud Stokłosy, który na zebraniu wiejskim zwrócił się do Mścisława Brodali: pańskie gówna, które pan wykichasz ze swojego domu ja biorę na moją oczyszczalnie i muszę je wąchać, dalej umila trud istnienia mieszkańców? Oczyszczalnie jak widać w końcu powstała, ale jezioro Kopcze umarło.Data dodania komentarza: 11.05.2025, 10:32Źródło komentarza: Kult kłamstwa
Reklama
Reklama